„Z popiołu do słońca” – opowieść drzewa z Dalmacji

Nazywam się Bor, a moi bracia i siostry rosną tu ze mną na skalistym wzgórzu nad morzem, niedaleko starej wioski. Jestem sosną alpejską – wysoką, żywiczną, pachnącą latem. Przez wiele lat słuchałem cykad, widziałem dzieci bawiące się na ścieżkach i czułem zapach lawendy niesionej przez wiatr bura.
Ale pewnego czerwcowego dnia wszystko się zmieniło.
Najpierw przyszło gorąco – nie takie jak zwykle. Takie inne. Cięższe. Duszące. Potem przyszedł ogień. Z daleka wyglądał jak pomarańczowy taniec, ale kiedy dotarł do nas, nie było już piękna – tylko syczenie, trzask i strach.
Widziałem, jak moi sąsiedzi płonęli – makia, lawenda, stare drzewa oliwne. Moje igły zniknęły w płomieniach, a kora pokryła się pęknięciami. Myślałem, że to koniec.
A jednak… coś we mnie zostało. Głęboko, w środku, moja żywa część – serce drzewa – przetrwało.
Przyszedł deszcz. I drugi. I kolejny.
Pewnego ranka poczułem coś, czego się nie spodziewałem: klekotanie dzięcioła, który szukał owadów w spalonym pniu. A potem – pierwsze zielone pędy! Wyrastały prosto z mojego pnia jakby mówiły: „Jeszcze żyjesz, Bor. Jeszcze oddychasz.”
Zobaczyłem, że nie jestem sam. Z ziemi wychylały się nowe rośliny – delikatne, ale odważne. Maki, czystki, tymianek. Wróciły pszczoły. Wrócił zapach.
A ja?
Może nie jestem już taki wysoki jak dawniej. Moje gałęzie są rzadsze, pień popękany. Ale jestem silniejszy. Ogień zabrał mi wiele – ale dał też coś innego:
🌱 szansę, by zacząć od nowa.
Teraz, kiedy słońce wschodzi nad Adriatykiem i błyszczy na moich nowych igłach, wiem jedno:
Przyroda nie boi się ognia. Ona zna drogę powrotu. A ja jestem tego żywym dowodem.